Sen.
Idę przez ciemny, bujny las. Na pniach wyryte są ludzkie twarze, powykrzywiane
w grymasie bólu, strachu i złości. Na poskręcanych gałęziach wiszą łachy, które
wcześniej były niezwykłymi szatami. Akompaniament krzyków i wrzasków towarzyszy
mi od dawna. Zapomniałam już jak brzmi prawdziwa cisza. Idę dalej, przed
siebie. Wychodzę z lasu. Widzę szybki nurt rzeki pełnej krwi. Przy błotnistym
brzegu uwiązana jest gnijąca tratwa, a na niej zwłoki z żyletkami w oczodołach.
Idę do nich. Śmierć która kroczy za mną nic im nie zrobi. Siadam przy nich i
gładzę odpadającą skórę, gładzę rozpadającą się w rękach tkankę, gładzę kości,
na których pozostała zaschnięta krew. Łzy płyną z mych złotych oczu, tworząc
szlaki na brudnej twarzy.
Nie, już chcę się obudzić! Ratuj!
Nie, już chcę się obudzić! Ratuj!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz