czwartek, 18 lipca 2013

Sen 2.



Sen.
 Idę przez ciemny, bujny las. Na pniach wyryte są ludzkie twarze, powykrzywiane w grymasie bólu, strachu i złości. Na poskręcanych gałęziach wiszą łachy, które wcześniej były niezwykłymi szatami. Akompaniament krzyków i wrzasków towarzyszy mi od dawna. Zapomniałam już jak brzmi prawdziwa cisza. Idę dalej, przed siebie. Wychodzę z lasu. Widzę szybki nurt rzeki pełnej krwi. Przy błotnistym brzegu uwiązana jest gnijąca tratwa, a na niej zwłoki z żyletkami w oczodołach. Idę do nich. Śmierć która kroczy za mną nic im nie zrobi. Siadam przy nich i gładzę odpadającą skórę, gładzę rozpadającą się w rękach tkankę, gładzę kości, na których pozostała zaschnięta krew. Łzy płyną z mych złotych oczu, tworząc szlaki na brudnej twarzy.
Nie, już chcę się obudzić! Ratuj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz